Marcin Wieczorek i Sabina Wieczorek na szczycie Kilimandzaro 5895 m n.p.m. (19,341 ft n.p.m.)

22 lutego o godzinie 6:55 Sabina Wieczorek oraz Marcin Wieczorek stanęli na dachu Afryki. Kilimandżaro 5895 m n.p.m. (19,341 ft a.s.l.) najwyższy szczyt Afryki, wchodzący w skład Korony Ziemi (Seven Summits).

Ponoć wyprawę zaczęliście dość niefortunnie?

Po wylądowaniu na międzynarodowym lotnisku w Nairobi / Kenia o 22: 00 czasu lokalnego okazało się, że nasze bagaże nie zostały załadowane do kolejnego samolotu w Paryżu. Następnego dnia wcześnie rano wyjeżdżaliśmy już do Aruszy, miasta w północno-wchodniej Tanzanii. Obsługa lotniska poinformowała nas, że bagaże powinny przelecieć tym samym samolotem następnego dnia. Nie pozostało nam nic innego, jak uzgodnić ich dostawę na lokalne lotnisko „Kilimajaro” koło Aruszy. Następnego dnia okazało się jednak, że nasze bagaże poleciały do Amsterdamu, a wraz z nimi nasz cały sprzęt potrzebny do wejścia na Meru i Kilimandżaro. Skończyło się na tym, że musieliśmy wynająć sprzęt od lokalnego sklepu i mieć nadzieję, że nasze zguby przylecą przed wyjściem na Kilimandżaro. Bagaże w sumie otrzymaliśmy po 4 dniach, w dniu powrotu z pierwszej góry, także na Kilimandżaro ruszyliśmy już z naszym sprzętem i w naszych, własnych ubraniach.

Wychodziliście z bazy jako ostatni, nawet pozostałe osoby z waszej grupy wyszły godzinę wcześniej. Nie baliście się, że nie dojdziecie na szczyt na czas?

Do Afryki przylecieliśmy w świetnej formie, dodatkowo 3 dni wcześniej zdobyliśmy Mount Meru – Socialist Peak 4566 m n.p.m. (14, 977 ft a.s.l.), co zapewniło nam idealną aklimatyzację. Barafu opuściliśmy o godzinie 1:30 i jako ostatni wspinacze z całego campu powędrowaliśmy w ciemność. Gdzieś wysoko w górze ciągnął się wąż czołówek, który wyglądał bajecznie! Początkowo nasze ciała buntowały się przed wzmożonym wysiłkiem fizycznym, brakiem tlenu, zimnem i zmęczeniem. Stromy klif, górujący nad campem, pokonaliśmy z lekką zadyszką. Na jego szczycie nasze ciała przyzwyczaiły się do panujących warunków i już dużo łatwiej wędrowało się nam dalej. Kolejna, lwia, część drogi pnie się i trawersuje stromo w górę, co rusz musieliśmy wdrapywać się na skały. Wraz ze wzrostem wysokości spadała temperatura, końce palców rąk marzły niemiłosiernie, dzięki o Panie za rozgrzewacze chemiczne (hahahhaa)! W końcu po 5 godzinach podejścia osiągnęliśmy Stella Point (5685 m npm), który uznawany jest za punkt strategiczny.

Stella Point to punkt, w którym poddaje się i zawraca najwięcej osób?

Najtrudniejszy odcinek wspinaczki na Kilimandżaro znajduje się pomiędzy Barafu a Stella Point. Wspinacze docierają niejednokrotnie skrajnie wycieńczeni. Widzieliśmy nawet osoby, które były ciągnięte na szczyt przez swoich towarzyszy z grup. Jest to bardzo nieodpowiedzialne postępowanie, często tłumaczone tym, że „skoro już tutaj dotarliśmy to musimy wejść na szczyt”. A później słyszymy o wypadkach czy nawet zgonach w górach.
Ze Stella Point mieliśmy jeszcze około 20 minut podejścia do Uhuru. Patrzyliśmy jak słońce ogrzewa afrykańską ziemię. I mimo, że to jeszcze nie był szczyt, cieszyliśmy się jak dzieci. Tutaj wzięliśmy kilka łyków gorącej herbaty i spokojnie powędrowaliśmy na spotkanie naszego celu.
W między czasie podziwialiśmy lodowce, które wspaniale prezentowały się w słońcu. Najbardziej znane tablice świata, co chwilę wyłaniały się zza skał, to znów chowały, aby ostatecznie pokazać się nam w całej okazałości. Emocji nie było końca. Zdjęcia, okrzyki, gratulacje, łzy i śmiech rozbrzmiewały nad najwyższym szczytem Kilimandżaro. To była wyjątkowa godzina…

Wiem, że również podczas tej wyprawy mieliście dodatkowe przeżycie. W zeszłym roku podczas schodzenia do bazy z ataku szczytowego na Aconcagua znaleźliście zamarzniętego wspinacza, a co było tym razem?

Był to australijski wspinacz, który zamarł w noc poprzedzającą nasze wyjście na atak szczytowy na Aconcagua. Tamtej nocy, z powodu bardzo ciężkich warunków pogodowych, zamarły kolejne 4 osoby w tym 2 Polaków.
Ale wracając do Kilimandżaro. Zostało nam już tylko zejście do campu Barafu na krótki odpoczynek przed dalsza drogą na dół. I tutaj po raz kolejny niemiłe doświadczenie. Na szlaku reanimowaliśmy ponad godzinę jednego ze wspinaczy z Niemiec, niestety bez powodzenia. Wcześniejsza próba udzielenia pomocy przez tanzańskich ratowników była nieodpowiednia i zbyt długa. To długa historia i wszystkim udającym się w tam ten rejon życzymy pełni zdrowia, aby nie musieli korzystać z usług ratowników. A najbliższy helikopter stacjonuje w Nairobi oddalonej o 1 godzinę i 30 minut lotu.

Z Sabiną i Marcinem Wieczorek rozmawiała Ula Bulbeck RMF FM