Agnieszka Kubal

W październiku 2010 roku Agnieszka Kubal obroniła doktorat na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jej praca dotyczyła tego, jak Polacy odnajdują się w Wielkiej Brytanii. O badaniach, które przeprowadziła, ich wynikach oraz tym, jak się studiuje w Oksfordzie rozmawiała z Tomaszem Borejzą.

Tomasz Borejza: Na początek chciałbym Ci pogratulować. Doktorat zdobyty w Oksfordzie to ogromny sukces. Niewielu się to udaje, niewielu nawet myśli, że mogło by spróbować. Jak się robi coś takiego?

Agnieszka Kubal: To nie całkiem jest tak. Polaków w Oksfordzie jest bardzo dużo. Jesteśmy tutaj jedną z najliczniejszych grup narodowościowych. Prężnie działa stowarzyszenie polskich studentów.

Ja trafiłam do Oksfordu przez moją macierzystą uczelnię, Uniwersytet Jagielloński. Tam pojawiła się oferta stypendium magisterskiego w Anglii, które sponsorowała fundacja Europaeum.

 

Zgłosiłaś się w Polsce?

Tak. To był program jednorocznego magisterium. Złożyłam aplikację na Jagiellonce. Wybrano kilku studentów, którym powiedziano by aplikować bezpośrednio do Oksfordu. Zgłosiłam się do Centre for Socio-Legal Studies przy Wydziale Prawa.

Po jakimś czasie zaprosili mnie na rozmowę wstępną. Było o tyle łatwiej, że miałam wtedy dziekankę i pracowałam na Wyspach. Pojechałam na rozmowę. Było świetnie, rozmawialiśmy jakąś godzinę.

Byłaś w Anglii? Co tam robiłaś?

Przyjechałam do Exeter na stypendium Erasmusa. Później stwierdziłam, że może nie do końca jestem jeszcze gotowa by wracać do Polski. Znalazłam pracę w zawodzie i wystąpiłam o dziekankę. Wtedy nie myślałam o Uniwersytecie. Chciałam zdobyć różne doświadczenia zawodowe.

I równolegle trwała rekrutacja do Oksfordu.

Dokładnie. Będąc w Anglii łatwiej mi było trzymać rękę na pulsie.

Powiedziałaś, że rozmowa była świetna. Jak myślisz, co im się spodobało?

Pewnie chodziło o mój projekt badawczy. Interesowałam się, dlaczego tak wielu Polaków przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii – mimo istnienia obowiązku – nie rejestruje się w Working Registration Scheme. Myślałam, że może chodzi o naszą interpretację prawa.

Interpretację? Chodzi o to, w jaki sposób Polacy podchodzą do prawa? Mówiąc generalnie o kulturę?

To węższe pojęcie. Chodzi o kulturę prawną, czyli aspekt kultury który odnosi sie do naszego rozumienia prawa, wartości z nim związanych, zachowań względem tego wszystkiego co definiujemy jako „prawo”.

Chciałabym jednak podkreślić, że nie uważam tego za jakiś czynnik determinujący nasze zachowanie. To raczej pewien kompas, który określa w jaki sposób budujemy swoje relacje z prawem. To podejście spodobało się dr Marinie Kurkchiyan, która specjalizuje się w rosyjskiej kulturze prawnej i, która niewiele później została moją promotorką.

Później dostałam konkretną ofertę i stypendium Jenkinsa na sfinansowanie studiów. Mogłam odetchnąć i zacząć pracować nad tematem. Badałam w jaki sposób kultura wpływa na zdolność adaptacji imigrantów w nowym kraju.

 

Agnieszka Kubal

W jaki sposób przeprowadzałaś badania?

Prowadziłam badania jakościowe. Rozmawiałam z imigrantami. Pracowałam jako wolontariusz w Citizens Advice Bureau. Było mi o tyle łatwiej, że już moja praca magisterska dotyczyła tego, jak Polacy budują swoje relacje w Wielkiej Brytanii.

Wcześniej, pracując nad magisterium w Instytucie Socjologii UJ, doszłam do wniosku, że kwestie prawne są niezwykle ważne. W wielu przypadkach to właśnie one mogą prowadzić do wykluczenia.

Ktoś nie dopełnił obowiązku. Później powija mu się noga. Brak rejestracji w WRS powoduje brak możliwości korzystania z zasiłków, ale także na podstawie doktryny o nielegalności odbiera możliwość walki o swoje prawa, gdy na przykład jesteśmy wykorzystywani przez pracodawców, gdy nie dostajemy pensji na czas, pojawiają się nieuzgodnione wcześniej potrącenia z pensji, itd. Łatwo o wykluczenie. Taki paradoks – mimo, ze według prawa to pracodawcy zatrudniając Polaków bez rejestracji popełniają przestępstwo, to pracownik musi ponieść konsekwencje tego czynu w postaci braku praw, oraz braku dostępu do niektórych zasiłków.

A czy nie uważasz, że jest raczej na odwrót? Nie chodzi o to, że brak dopełnienia formalności powoduje wykluczenie. Bardziej o to, że osoby, które nie mają kompetencji do funkcjonowania w brytyjskim społeczeństwie (np. nie znają języka) są już na starcie „poza” nim i dlatego nie załatwiają tych spraw?

Nie chcę tego tak ostro formułować. Nie chce definiować kompetencji kulturowych z którymi przyjeżdżamy, jako determinujących pewne zachowania. Jako jednostki przyjeżdżające do nowego kraju i układające sobie relacje z prawem tego kraju, dokonujemy pewnych wyborów. Za tło naszych wyborów bierzemy zarówno system prawny w Wielkiej Brytanii, jak i nasze wyobrażenie o nim.

Chodzi o adaptację do zastanych warunków.

„Light touch”
Chodzi mi bardziej o pewne kompetencje poszczególnych jednostek, umiejętność odnalezienia się w obcym kraju, niż o szeroko rozumianą kulturę.

Moim zdaniem w ten sposób łatwo można dojść do rozmowy, w której ktoś ocenia, kto ma „kompetencje” do funkcjonowania w społeczeństwie, a kto nie ma. A tu nie chodzi o wartościowanie. Kompetencje w relacjach z prawem są formą kontinuum. Niektóre umiejętności są bardziej widoczne, niektóre mniej. Większość można nabyć.

Masz sporo racji, jednak spójrz np. na język. To wyjątkowo mocno determinuje możliwość asymilacji. Jeżeli ktoś nie zna angielskiego, to bardzo trudno jest mu „normalnie” funkcjonować na Wyspach.

Język, ale też na przykład to, czy mamy dostęp do internetu.

Wielu Polaków znajduje pracę w tzw. sektorze „low skills, low pay”. Oczywiście samo to, nie byłoby jeszcze problemem. Jest nim to, że ten sektor brytyjskiej gospodarki jest oparty na sieci agencji zatrudnienia. Ów sektor słynący z elastycznego zatrudnienia przez długie lata nie był w Anglii regulowany prawnie. Stosunek państwa do tego sektora usług określała zasada ‘light touch’. W efekcie prawo pracy nie jest tu dobrze egzekwowane, pracownikom jest ciężko dochodzić swoich praw. To jest trochę „szara strefa”, miejsce destandaryzacji stosunku pracy.

Agencje jako pracodawcy powinny doprowadzić do tego, że pracownicy są zatrudniani zgodnie z prawem…

… ale to nie jest w ich interesie?

Nie jest. Do tego kontrole nie są zbyt dokładne i powszechne są różne „przekręty”. Pracownikom bardzo ciężko o ciągłość i pewność zatrudnienia. W związku z tym niekiedy trudno zdobyć nawet te 90 funtów potrzebnych na rejestrację. Pracując dla agencji nie ma się stabilizacji.

A gdy się nie zarejestruje na początku i nie ma z tego tytułu żadnych problemów, to się po prostu zapomina o obowiązku?

Trochę tak jest. Skoro nikt tego ode mnie nie wymaga, wielu Polaków interpretuje kwestie rejestracji w ten sposób, że nie jest ona obowiązkowa. A zaniedbując rejestracje traci się sporo zabezpieczeń socjalnych.

Poza tym działając w tych sytuacjach, które można nazwać „półlegalnością”, jest się na marginesie prawa. To jest na rękę właścicieli agencji, którzy mają tanią oraz niezwykle elastyczną siłę roboczą. Kiedy jest zadanie, są pracownicy. A jak nie ma co robić, ludzie pozostają bez pracy, a agencja nie ponosi żadnej odpowiedzialności.

To nie tylko tania siła robocza, to także bezbronna siła robocza. Sytuacje, w których osoby, które nie znają angielskiego podpisują umowy w tym języku i nie znają ich treści są bardzo częste.

Dokładnie. Informacje są podawane z ust do ust. Do tego nie zawsze jest łatwo o pracę. Pracodawcy mają przewagę nad pracownikami. Łatwiej im było coś wymuszać na pracownikach. Wytwarzały się pozaoficjalne relacje „patron-klient”.

Strach przed urzędem
A jak jest z naszym nastawieniem do urzędów? To jest jednak zupełnie inna kultura działania organizacji: oparta na zaufaniu, na telefonicznym kontakcie. Jak sobie radzimy?

Moje badania skupiały się na sprawach imigracyjnych: WRS, oraz tych związanych z zatrudnieniem na Wyspach: NIN, podatki, kontrakt, praca dla agencji. Część z tych spraw wymagała pójścia do urzędu. Wielu Polaków pracowało bez NIN.

Część rzeczy przenosimy z Polski. Tutaj właśnie badałam elementy naszej kultury prawnej. Które wartości, doświadczenia i relacje z prawem ‘przenosimy’ do Anglii. Boimy się urzędów, mamy przekonanie, że załatwianie takich spraw jest czaso-, praco- i nerwochłonne. Ktoś musi nam pomóc lub nas zmusić. Może to być pracodawca, który opodatkuje wypłatę osoby bez NIN według wysokiego „basic rate” (BR). Wówczas stawia nas przed faktem dokonanym – albo coś z tym zrobimy, albo będziemy tracić finansowo.

To jest główna – albo jedyna – motywacja?

Często jest najważniejsza.

Innym powodem jest to, że do uzyskania NIN trzeba się zarejestrować w WRS. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce to nie zawsze tak działa. Wielu ludzi mówi także, że WRS ich nie obchodzi, bo nie interesuje ich dostęp do zasiłków albo mówią, że nie mają pieniędzy na rejestrację.

Teza mojej pracy była oparta na przekonaniu, że integracja Polaków z prawem w Wielkiej Brytanii to wynik działania wielu czynników. Nie ma jednej odpowiedzi, na to dlaczego część z nas nie rejestruje się w WRS, pracuje bez NIN, lub pracuje dostając wypłaty w gotówce ‘pod stołem’.

Z jednej strony kształt naszej relacji z prawem warunkuje środowisko prawne w Wielkiej Brytanii: przepisy, sposób egzekwowania prawa, specyficzna sytuacja deregulacji stosunku pracy i uelastyczniania rynku pracy w sektorze ‘low-wage, low-skilled’.

Z drugiej strony to jak my budujemy nasze relacje z prawem, to jak ‘odpowiadamy’ temu środowisku zależy od naszych priorytetów po przyjeździe, ale także jest często zapośredniczone przez nasze rozumienie prawa przywiezionie z Polski: wartości, wizerunek prawa, stosunek do prawa, typowe zachowania względem prawa. A wiec to wszystko co w sferze behawioralnej i kognitywnej moglibyśmy nazwać kulturą prawną. Wzajemne przenikanie się tych czynników: strukturalnych, kulturowych oraz indywidualnych – moim zdaniem – prowadzi do swoistej „półlegalności”.

Półlegalni imigranci
Czyli? Czym jest ta „półlegalność”?

Półlegalność (semi-legality) w mojej pracy określam jako status prawny, ale jest to także pojęcie, które pomaga zrozumieć status wielu ludzi.

Jeśli chodzi o status prawny, to jest to nisza stworzona przez samo prawo, czyli to w jaki sposób rząd brytyjski zinterpretował odstępstwa od prawa Unii Europejskiej co do swobodnego przepływu osób. Polacy, jak i inni imigranci przyjeżdżający do Wielkiej Brytanii po 2004 roku, robią to legalnie. Jednakże gdy podejmą pracę i w okresie 30 dni od podjęcia pracy nie zarejestrują się w WRS, ich status imigracyjny wg prawa przesuwa się w stronę półlegalności. Ci obywatele EU nie maja w Anglii legalnej rezydentury jeżeli chodzi o potrzeby prawa imigracyjnego i socjalnego. A więc – czasami nawet bezokresowo – zostają wykluczeni z prawa do niektórych zasiłków społecznych, nie mówiąc juz o dostępie do naturalizacji czy uzyskaniu obywatelstwa.

Z drugiej strony rzucam wyzwanie dotychczasowemu dyskursowi obecnemu w polityce migracyjnej zgodnie z którym imigranci są albo legalni albo nielegalni. Ja mówię, że możliwy jest jeszcze jeden stan – półlegalność. Jego użycie może przyczynić sie do lepszego zrozumienia sytuacji wielu imigrantów, nie tylko w Unii Europejskiej, ale i na świecie.

Czy Polacy długo zostają „półlegalni”?

Półlegalność zazwyczaj można zaobserwować na początku pobytu w Anglii, gdyż większość obowiązków prawnych jest na nas nakładana na początku. W efekcie nie rejestrujemy sie, pracujemy bez NIN, itd…

Z czasem wiele osób to nadrabia. Nazwałam to „stopniową legalnością”. Czasami regulowanie spraw imigracyjnych zaczyna się od konkretnych problemów z prawem. Ktoś został oszukany przez pracodawcę. Idzie do Citizens Advice Bureau. Wtedy okazuje się np., że szef nie wypłacał pieniędzy lub nie opłacał składek przez kilka miesięcy.

W Anglii są narzędzia – także pozasądowe – by zadbać o takie osoby. Kiedyś – podczas pracy w CAB – trafiłam na ojca i syna, którzy mieli tego rodzaju problemy. Nie płacono im wynagrodzenia przez sześć miesięcy. Dzięki interwencji CAB dostali ponad 20 tys. funtów zwrotu od pracodawcy.

A więc pojawia się problem, ale także pojawia się pomoc. Dowiadujemy się, że prawo nie jest tylko problemem i obowiązkiem. Jego rolą może być zapewnienie ochrony.

Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Ludzie często wiedzą, że są oszukiwani, jednak boją się reagować. Sytuacja, w której są zadowala ich. Moim zdaniem to efekt warunków, które przez wiele lat istniały (i istnieją) w Polsce. Ogromnego bezrobocia, śmiesznie niskich płac. Co o tym myślisz?

Zgadzam się całkowicie. Widać to w wielu sytuacjach. Ludzie pracują na kontraktach, w których mają wpisane 20 godz., a w pracy spędzają 40. Resztę wypłaty dostają „pod stołem”. Mają mniejsze składki, ale nic z tym nie robią. Wręcz przeciwnie – uważają to jako korzystne dla nich samych.

Nasze standardy tego co jest akceptowalne są bardzo niskie. To bez wątpienia efekt wieloletniego 20 proc. bezrobocia. Marody nazwała to społecznie konstruowanym fenomenem ‘strachu o pracę’.

Za bardzo cenimy złą pracę?

Można tak powiedzieć. Przecież w Polsce znacząca liczba stosunków pracy pozostawała w szarej strefie. GUS w 2004 roku szacował powszechność zjawiska pracy nierejestrowanej na około 10% wszystkich zatrudnionych. Powszechnie podpisuje się umowy zlecenia i o dzieło, umowy na niepełny czas pracy (mimo ze pracujemy w pełnym wymiarze godzin), umowy pozwalające uniknąć klinu podatkowego i składek ZUS, itp.

Takie praktyki wciąż funkcjonują. Standardem jest umowa na minimalną lub prawie minimalną pensję, a resztę otrzymuje się pod stołem.

Tak jest. Ludzie doświadczający pracy w Polsce przenoszą do Wielkiej Brytanii nasze przyzwyczajenie do szarej strefy lub nie uważają tego za ‘niewłaściwe’ i zgadzają się, gdy podobne warunki pracy zaoferuje im ‘przedsiębiorczy’ pracodawca tutaj.

Przenosimy, ale chyba dość szybko się go oduczamy? Czy jest na odwrót – właśnie ta dziwnie rozumiana „zaradność” – pomaga funkcjonować w opartym na zaufaniu systemie i go nadużywać?

Prowadziłam badania i wywiady z polskimi pracownikami ze stażem w UK miedzy 2 a 5 lat. Duża część z nich zalegalizowała swoją pracę i pobyt w Wielkiej Brytanii, jednak trwało to dłużej niż okres przewidziany prawem. Tutaj właśnie było widać naszą stopniową legalność. Najpierw stała praca, później NIN, kontrakt odzwierciedlający warunki pracy, gdzieś na końcu WRS.

Samodzielna nauka
Wróćmy jeszcze na chwilę do studiów. W Polsce też uczyłaś się na bardzo dobrym kierunku, bo byłaś studentką Międzywydziałowych Studiów Humanistycznych na UJ. Tam panuje bardzo ostra „selekcja”. Jak wypada porównanie dobrego kierunku w Polsce z dobrym w UK?

Studia w Polsce wspominam bardzo miło i ciepło. Jeśli chodzi o Anglię to moim zdaniem jest tu dużo większy nacisk na samodzielną naukę. W Oksfordzie to jest praktycznie niemal tzw. „self-studing”. Na uczelni spędza się bardzo mało czasu. Zdecydowanie więcej na pracy w domu i bibliotece. Pisze się dużo esejów. Dużo czyta i dyskutuje.

Ogromny nacisk jest położony na rozwój siebie, swojej wiedzy i umiejętności.

Jestem trochę zaskoczony. Nie dlatego, że dziwi mnie nacisk na samodzielność. Chodzi raczej o to, jak opisujesz jego skalę. W końcu MISH to też studia, które dają sporą dowolność.

Na MISH też jest samodzielność, jednak to oznaczało bardziej możliwość ułożenia sobie planu, powiązania zajęć w wielu instytutach.

W Oksfordzie juz studia najniższego stopnia – licencjackie – opierają się na tutorialach. Gdy prowadzę zajęcia daje swoim studentom spis lektur podzielony na osiem spotkań (tyle trwa trymestr) i osiem pytań. Oni na każde spotkanie muszą przynieść esej w którym na podstawie materiału zawartego w lekturach odpowiadają na moje pytanie. Mogą się z nim zgodzić się lub nie, ale muszą je zaadresować. Esej ma konkretną strukturę i jest stosunkowo krótki. Na moich zajęciach – uczę socjologii polityki – to około 2000 słów. Na tutorialu mam maksymalnie 2-3 studentów w grupie. Jako doktorantka zauważyłam też, że nie ma w Oksfordzie obowiązku uczenia. Czas jest przeznaczony na badania i zdanie egzaminów oraz złożenie doktoratu w terminie.

Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Kubal pracuje w International Migration Institute (Oxford Department of International Development) oraz jako Research Fellow w Wolfson College na Uniwersytecie Oksfordzkim. W październiku 2010 roku obroniła pracę doktorską na Wydziale Prawa, w Centre for Socio-Legal Studies zatytułowaną: ‘Społeczno-prawna Integracja Polaków w Wielkiej Brytanii po 2004 roku’, na temat tego, jak Polscy pracownicy budują swoje relacje z prawem. Jej zainteresowania badawcze to prawo migracyjne, swobodny przepływ osób w UE, kwestie kultury prawnej oraz teorie migracji. Przed przyjazdem do Oksfordu obroniła pracę magisterską w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, pt: ‘Mechanizmy wykluczenia i inkluzji Polaków w Wielkiej Brytanii po 2004 roku’ (promotorem pracy był prof. Hieronim Kubiak). Od dwóch lat jest szczęśliwą żoną swojego męża.

Autor: Tomasz Borejza